10-12 dzień - Wyprawy rowerowe

Wyprawy rowerowe
Title
Przejdź do treści
Wyprawy z dziećmi > Dolinami Austrii 2018


Dolinami Austrii - sierpień 2018


Dzień 10: Golling – Sillersdorf - 47 km

Na kempingu poznany Czech uprzedza nas, że dziś będzie padać w kierunku Salzburga. Więc my ubrani na deszcz ruszamy. Już po paru kilometrach słońce postanowiło nam jedna trochę poświecić. W rezultacie przebieramy się w całości. Nawet krótkie spodenki ubraliśmy. Całkiem szybko dotarliśmy do przedmieść Salzburga gdzie odwiedziliśmy park zamku Helbrunn. Mieści się tam tzw. Spiellerwasser, czyli miejsce gdzie różne rzeczy są zrobione z wodą, strumyczki, fontanny i gości zwiedzających polewa się niespodziewanie wodą. W samym mieście Salzburg nie zamierzamy być długo, bo to duże męczące miasto na pobyt z dziećmi. Wolimy omijać takie miasta. Ale brzuchy domagały się jedzenia, więc wpadliśmy jeszcze na kebaba i pognaliśmy dalej do Niemiec. Góry nagle jakby odeszły i całkiem płaskimi rolniczymi rejonami jechaliśmy już przez Niemcy. Ale dzień się kończył. Kempingu nie ma, więc najbliższego rolnika pytamy o możliwość rozbicia namiotu. Bez problemu. Rolnik to był bardzo fajny, miał mnóstwo zwierząt, więc moje dzieci były zachwycone i miały np. okazje pierwszy raz karmić osobiście byki. Królik był tak wielki, że myślałem, że to jest coś innego, ale nie królik. Widoki były ładne, daleko było widać góry, przy których kilka dni wstecz jechaliśmy. Ale jak pokazały następne dni jeszcze nie koniec gór.

Dzień 11: Sillersdorf – Bergen - 40 km

Sielski, dość płaski rejon rolniczy zamienił się zupełnie niespodziewanie dla nas w drogę pełną niespodzianek. Nie tylko zjady, podjazdy, ale także nagłe zmiany nawierzchni. Teoretycznie trzymaliśmy się szlaku Salinenradweg. Ale miejscami był tak absurdalnie poprowadzony, że zbaczaliśmy z niego często. W jakiejś miejscowości zrobiliśmy przerwę na spacer, jedzenie. Czas nam mijał. A zmęczenie było większe niż w Austrii. Nie jechaliśmy już żadną doliną, nie było rzek, więc przedzieraliśmy się przez przedgórza alpejskie. Momentami były takie zjazdy, że dziewczyny schodziły z rowerów, a ja będąc w swoim żywiole z przyczepką nieco sobie pozwalałem. W efekcie pękła mi szprycha w tylnym kole. Nie naprawiałem tej szprychy do końca wyjazdu. Uznałem, że nie trzeba i nie mam czasu. Tego dnia dość zmęczeni dotarliśmy do kempingu w Bergen. Przy okazji naładowałem telefon, bo tego dnia przydała się na trasie nawigacja - jak jechaliśmy po swojemu.

Dzień 12: Bergen – Rosenheim - 50 km

Pogoda dopisywała. Zachęcała do jazdy. A drogi w tej części Niemiec nie pozwalały nam się nudzić. Nie tylko jechaliśmy, ale i szliśmy. Widokowo było całkiem ładnie, ale to i tak nie tak pięknie jak w Austriackich Alpach mieliśmy wcześniej. Skrótami wg mojej telefonicznej nawigacji przesuwaliśmy się na przód. Mieliśmy ten odcinek podzielić na dwa dni, ale dziewczyny zachęcone faktem, że Rosenheim jest blisko, to po co dwa dni ten odcinek jechać. Więc powoli, ale dotarliśmy do Rosenheim. Bardzo bocznymi, czasem ciężkimi drogami. Dosłownie 5 metrów przed tablicą Rosenheim padła bateria w moim telefonie. No tak, byliśmy w tym mieście, ale jak teraz znaleźć auto? Znaleźliśmy dalej remontowany salon samochodowy Peugeota, gdzie ekipa pozwoliła nam doładować telefon. Sami też nie wiedzieli gdzie jest ulica, której szukaliśmy. Po 15 minutach ruszamy z kilkoma procentami baterii do auta. I tak skończyliśmy część rowerową wyprawy. Po spakowaniu się do auta podziękowaliśmy klerykowi w Polskiej Misji Katolickiej. A my ruszyliśmy autem 20km dalej, aby spotkać się i chwilę odpocząć przed powrotem do Polski, do Polaków mieszkających koło Rosenheim. Poznani przypadkiem przez Polską Misję Katolicką, obcy ludzie ugościli nas u siebie w domu. Miło było i porozmawiać po polsku i skorzystać z wygód domu, spędzić z nimi wspólnie czas i dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, których my nie wiemy mieszkając w innym kraju. Zauroczyła mnie niespotkana wcześniej solidarność między mieszkającymi tam Polakami. Ale to już inna historia. Nasza rowerowa część z przygodami, skończyła się.




Podsumowanie:
O dwa dni szybciej zrobiliśmy trasę długości 477 km. Dwa dni miałem zaplanowane rezerwy, które jakoś nie trzeba było wykorzystać. Wróciliśmy zadowoleni, choć ja z przyczepką dostałem trochę w kość. W następnym roku już bez przyczepki uff. W tych rejonach Austrii byłem prawie 20 lat temu i stwierdzam, że niestety trochę się zmienili ludzie. Jacyś zrobili się Austriacy bardziej zamknięci i nieufni. Nie wiem czy to nie kwestia migracji ludzi. Mimo wszystko warto było wrócić w tej rejony, piękne miejsca. Dziękuję bardzo Polskiej Misji Katolickiej za ciepłe przyjęcie, rodzinie Pałac za gościnę, a także osobne podziękowania dla mojej cierpliwej rodziny.



Wróć do spisu treści