3-4 dzień - Wyprawy rowerowe

Wyprawy rowerowe
Title
Przejdź do treści
Wyprawy z dziećmi > Gurkenradweg 2015

Gurkenradweg - lipiec 2015


Dzień 3. Burg - Lübbenau - 40 km:

Noc deszczowa, początek dnia także. Ale jest fajnie, rodzinnie. Dziś w planie jest dojechanie do Lübbenau na kemping. Zaskoczeniem jest droga, która wije się przez wioski, kanały i mostki, ale te mostki niektóre mają schody! Jakieś nieporozumienie. Ale przy kolejnym robimy modyfikacje trasy i omijamy takie przeszkody. Pogoda totalnie w kratkę. Słońce, gorąco, parno, na zmianę z burzami, ulewnymi deszczami. Trwa test odporności na deszcz dla załogi i sprzętu. Karolina po odkryciu przyjemności przejeżdżania przez błota i kałuże, przejeżdża przez każdą wodę, a tego dnia jej nie brakuje na drodze. Możecie się domyśleć jak wygląda je rower. Droga przed Lubbenau jest bardzo klimatyczna, wije się przez las, obok kanały. Wilgotność taka w ten deszcz, że wszystko mokre, a mosty drewniane, więc deski śliskie. Ale Karolina pędzi jak rakieta przez wszelkie kałuże. Po tej drodze wyglądamy jakbyśmy ze środka błota wyjechali. Ale frajdę miałem z córką, żona może nieco mniejszą... Pogoda taka sobie, jak we wrześniu albo na wiosnę. W Lubbenau także trwa festiwal ogórkowy. Kemping jest dużo lepszy i zapewnia trochę atrakcji, z których korzystamy. Tata z synkiem robią obchód po kempingu tak, aby zaspokoić ciekawość tego młodszego. Ale i tak najlepszą zabawę stanowi zalany wodą, pełen niedopałków, grill. To jest zabawa...


Dzień 4. Lübbenau - okolice przed Köthen - 40 km:

Z samego rana Gosia z Karoliną idą na kajaki. Widziały płynącego węża i malutkie kaczuszki, więc córka zachwycona z atrakcji. Michał jak zwykle wszystko dookoła ogląda, sprawdza, przewraca itp. Pogoda taka sobie, pada na zmianę ze słońcem. Ale jesteśmy odporni na wodę, więc jedziemy. Karolina tego dnia oczywiście zalicza wszystkie największe kałuże. Jedną ulewę przeczekujmey obok chińskiej knajpki, a drugą na przystanku autobusowym. Po drodze patrzymy coś się rusza tu i tam. A to malutkie skaczące żabki. Droga staje się dość trudna z tym obciążeniem. Zaczyna się wić w jakieś pagórki z lasem. W lesie na tych wzgórzach łapie nas mocna ulewa. Nie ma się gdzie schować, właśnie pędzimy w dół. Właśnie Karolina ma już dość jazdy, więc ją holuję. Pędzimy w tym tandemowym zestawie po nierównej drodze, istne szaleństwo, aż krzyczę i śmieję się, bo dawno takiego szalonego zjazdu w takich warunkach nie miałem. Cieszę się bardzo, że córka taka odporna i właściwie nic nie mówi na deszcz. Po prostu jedzie i tyle. Z nieba tyle wody jak z wielkiej wanny. Hamulce skrobią od błota i wody, folia szeleści, moknie wszystko, co nie jest przykryte, zabezpieczone. Kawałek nawet idziemy. Jesteśmy zaskoczeni aż takimi wzniesieniami w tym rejonie. Aż w końcu stwierdzamy, że czas na szukanie miejsca pod namiot. Miejsca jest tu i tam do wyboru, więc można by gdzieś się rozbić. Poza tym spokojnie odpocząć, wypić gorącej herbaty. Obok mamy stolik i ławkę oraz jezioro, ale i tak nie skorzystamy ze stolika, ponieważ wszystko totalnie mokre. Jezioro nam niepotrzebne, właśnie się wykąpaliśmy na rowerach. Rozbijamy namiot przy drodze. A Michał śpi, w końcu na dziurach najlepiej się zasypia. Pada, leje, mży, leje, pada... Gotowanie w namiocie, wszystko w namiocie. Wilgotność taka, że nawet teoretycznie suche śpiwory, stają się wilgotne. W nocy jakieś światła, chyba jakiś wędkarz zaskoczony obecnością namiotu, lecz na szczęście natychmiast odjechał.

Wróć do spisu treści