Menu główne:
Fünf Flüsse Radweg -
1. Dzień: Igensdorf -
Po całonocnej jeździe samochodem jemy śniadanie u niemieckiej rodzinki Roberta i Beate, których "znamy" ze strony internetowej warmshowers.com.
Jemy, zapakowujemy nasze rowery -
Pogoda jest dość dziwna -
Żeby dojechać do szlaku Fünf Flüsse Radweg musimy ok 16 km jechać normalnymi (choć bocznymi) drogami, dlatego Karola jest holowana. Tym bardziej, że teren jest mocno niegościnny dla obładowanych rowerzystów -
Robimy przerwy na lody i na placu zabaw dla dzieciaków oraz na przygotowanie obiadu -
Właściwy szlak zaczyna się dla nas od miejscowości Lauf. Od tej pięknej zabytkowej miejscowości jedziemy naszym docelowym szlakiem rowerowym. Karolinka może już jechać bezpiecznie sama.
Zmęczenie po nocnej jeździe oraz sporo górek na początku dnia, powoduje, że raczej się wleczemy. Na placu zabaw łamie się pierwsza podpórka od roweru Jurka.
W okolicy Hersbrucka zaczynamy szukać noclegu. Niestety nie ma tam ani żadnego kempingu, ani nawet innego miejsca, o które moglibyśmy się zapytać i tam rozbić namiot. W końcu jeden Niemiec -
2. Dzień: Hersbruck -
Rano Henryk przychodzi jeszcze przed naszym odjazdem z ciepłymi bułeczkami (mimo, że to niedziela), miodem, dżemami itp. Bardzo sympatyczny gość. Jemy razem śniadanie, pijemy herbatę i sobie gadamy. Bardzo mile wspominamy wizytę u niego.
Jesteśmy wyspani i wypoczęci już po wczorajszym ciężkim dniu. Droga wije się wśród gór i jest czasem dość kręta, ale bardzo malownicza. Jest bardzo ciepło. Ścieżka się kurzy, rowery robią się szare. Ale klimat bardzo nam się podoba. Karolina jedzie sama, dużo pyta o kraj w którym jesteśmy i nie może zrozumieć, że tak beztrosko sobie może jechać sama. Za jakiś czas robimy dłuższy postój na obiad przy bardzo fajnym "basenie". Mianowicie woda płynie w potoku, bardzo zimna i czysta. Są nawet całkiem spore ryby. Z tego potoku pompowana jest bezpośrednio do takiego brodzika gdzie można moczyć nogi, w drugim miejscu ręce. Karolina oczywiście pierwsza pędzi do wody, a Jurek tuż za nią. W pierwszej chwili ma się wrażenie, że nogi odpadną, taka lodówka. Ale później jest już dobrze. Michałek w tym czasie sobie smacznie spał w cieniu w przyczepce.
Zjechało się jeszcze parę osób. Nie jesteśmy sami. Ludzie nas pytają skąd jesteśmy, dokąd jedziemy. Widzą te obładowane rowery i dzieci, uśmiechają się, zaczepiają. Przygotowujemy obiad. Jedna z niemieckich sakwiarek daje nam nawet czereśnie na deser. Chłodzimy jest w zimnej wodzie, aby potem po obiedzie je zjeść z apetytem. Zrobiłem obiad, oczywiście makaron i po tej długiej przerwie w drogę.
Gdy dojeżdżamy na kemping (15,5 Euro) okazuje się, że w cenie jest także wejście na basen. Najbardziej się z tego cieszy Karolcia, która szaleje na zjeżdżalni. Na basenie sporo ludzi, ale i tak nic w porównaniu do tego ile ich jest o tej samej porze roku i przy takiej pogodzie w Polsce.
Przy otwarciu sakwy okazuje się, że masło wzięte z Polski rozlało się w sakwie Jurka i wiele rzeczy mamy tłustych.
Na kempingu także spokój, więc mamy cichą noc.