Menu główne:
Kaszubska Patelnia -
Czasu nie było za wiele, niecały tydzień. Tygodniowy nieplanowany urlop trzeba było jakoś rozsądnie wykorzystać. W planie było Roztocze, ale uznaliśmy, że wtedy potrzebowalibyśmy więcej czasu, nie tylko na zwiedzanie, ale także na dojazd. Nie mieliśmy ochotę gdzieś daleko jechać autem, bo szkoda było nam było czasu. Chcieliśmy za to odwiedzić miejsce, które już dawno nas interesowało i jak najszybciej wsiąść na rowery i rodzinnie się powłóczyć. Wybraliśmy się na Kaszuby.
Dzień 1. Gdynia – Osłonino – Puck -
Rozpakowaliśmy się z auta na parkingu obok bloku naszych znajomych w Gdyni. Ruszyliśmy przed siebie. Po całych „ciężkich” 800 metrach, zatrzymaliśmy na posiłek. Zachęciły nas zapachy wydobywające się z pobliskiej pizzerii. Po napełnieniu brzuchów ruszyliśmy w trasę, opuszczając powoli tereny Gdyni. Za wioską Mosty wjechaliśmy na drogę rowerową przez rezerwat „Beka.” Na tym terenie mogliśmy sobie zgodnie z nazwą okolic „pobekać”. Pogoda była piękna, ruch nieduży, droga całkiem ładna z sielskimi widokami. Dotarliśmy do Osłonino, gdzie postanowiliśmy się „pobyczyć” na plaży nad zatoką Gdańską. Woda była ciepła. Wyjazd z Osłonina był powolny, bo się nieco rozleniwliśmy oraz dlatego, że jakość asfaltu jaki był przy wyjeździe na Puck przypominał mi odbytę parę tygodni wcześniej Ukrainę. Dotarliśmy do Swarzewa, gdzie zaplanowaliśmy nocleg w Domu Pielgrzyma. Trafiliśmy na siostrę, która zachowywała się nieco dziwnie, sprawiała wrażenie zaskoczenia, że ktoś tu dotarł, albo jakbyśmy dziwnie wyglądali. W każdym razie dziwna siostra dała nam pokój za nie małą opłatę, czym się zdziwiliśmy.
Dzień 2. Swarzewo – Łebcz – Starzyński Dwór – Karwia – Dębki -
Tuż za Swarzewem w Gnieżdżewie natknęliśmy się na nieczynny niestety obiekt dla dzieci, gdzie były m.in. labirynt oraz odwrócony do góry kołami auto. Dalej pojechaliśmy drogą rowerową zrobioną na miejsce dawnych torów kolejowych. Jechało się super, nie było płasko, ale też nie pod górę, widokowo nie nudno. Dojechaliśmy bocznymi drogami nad nasze morze do Karwi. Pogoda była cały czas piękna. Słońce świeciło i wiał delikatny chłodny wiatr od zatoki. Nad morzem sytuacja nieco się zmieniła. Słońce było dalej, ale wiatr był tak zimny, że później ubrałem bluzę. Woda była bardzo zimna. Wzdłuż morza pojechaliśmy do Dębek. Mieliśmy się kierować nad jezioro Żarnowieckie i tak też zrobiliśmy. Jednak wybraliśmy inną drogę. Miejscowy wędkarz stojący przy rzecze Piaśnica podpowiedział nam jak miejscowi wyjeżdżają bokiem nad jezioro. Wzdłuż kanału i następnie wspomnianej rzeczki dojechaliśmy nad jezioro. Po drodze jadą po płytach betonowych, szutrze, a także zgodnie z opisem wędkarza, przez teoretycznie zamknięty teren przepompowni. Po oddaleniu się od morza, zaczął nam doskwierać upał. Pragnienie gasiliśmy prawie w każdym mijanym sklepie, jedząc też lody.
Zaczęliśmy też szukać cienia. Jechaliśmy jak się dało tą stroną gdzie drzewa dawały cień. Za zgodą właściciela i pewnej życzliwej osoby z forum namiot rozbiliśmy przy dworku w Bychowie. Tam też wypróbowałem pierwszy raz swój hamak, który z chęcią sprawdzały też moje pociechy. Komary nie zawiodły, były i cięły ostro.
Dzień 3. Bychowo – Kostkowo – Łęczyce – Łówcz Górny (46 km)
Z rana po spakowaniu się zrobiliśmy zakupy w sklepie, który usytuowany jest przy małym zakładzie przetwórstwa mięsnego. Prowadzony zresztą przez właściciela dworku w Bychowie. Skład zakupionych przetworów robił wrażenie. Pierwszy raz widziałem produkty bez ”E” w składzie oraz 100% danego mięsa. Aż szkoda, że nie mogłem wziąć więcej. W pierwszej wiosce Perlino po całych kilku kilometrach zatrzymaliśmy się na placu zabaw oraz potężnych rzeźbach pokazujących jak wyglądają miejscowe potwory zwane „Stolemanami”. Temperatura była już tak wysoka, że na ławce w cieniu piliśmy dużo wody. A to był dopiero początek dnia.
Upał dawał nam się we znaki. Piliśmy tak dużo, że na bieżąco kupowałem 3 wody 1.5 litrowe i starczały na 2-