Menu główne:
Murradweg -
1. Dzień-
W tym roku postanowiliśmy wrócić do Austrii. Pierwszy raz byłam tam z Jurkiem 10 lat temu. To była moja pierwsza wyprawa rowerowa.
Szlak Murradweg jest bardzo dobrze oznaczony. Trafiamy na niego szybko. Od razu zauważamy, że płasko nie będzie. Nasza trasa prowadzi wzdłuż rzeki, ale nie oznacza to płasko. Teren jest dość górzysty. Tego dnia czeka nas nawet sporo pchania.
Z Polski zabraliśmy trochę zapasów jedzeniowych, więc to wszystko sporo waży. Upał 44 stopni daje się nam we znaki, lecz piękne widoki wynagradzają wysiłek.
Po drodze zupełnie przypadkiem trafiamy na plac zabaw Märchenland. Dzieciaki szaleją, zresztą my także. Szukając noclegu trafiamy do pary Austriaków, którzy najpierw pozwalają nam rozbić namiot w ich ogrodzie, a w końcu zapraszają na nocleg w domu. Właściciel stawia piwo i inne napoje oraz słodkości . Klimat bardzo przyjazn. Obchodzimy jego gospodarstwo, dzieci „muczą” do krów. Widok z ich domu jest przepiękny. Wieczorem zmęczeni pierwszym dniem z wielką przyjemnością kładziemy się do łóżek.
2. Dzień-
Wyspani i najedzeni oraz obdarowani jeszcze na drogę przez parę, u której spaliśmy, ruszamy w drogę. Upał jest dalej, ale za to mniej pchania. Trafiają się niedługie, lecz ostre podjazdy. Jeden z nich ma 16% i tylko Karolinie udaje się na niego wjechać. Po drodze 2 baseny z placami zabaw. Jeden zaledwie 5 km od noclegu. I właśnie przy nim użądliła mnie w stopę pszczoła. Drugi dzień jazdy i już taka komplikacja.
Słońce grzeje mocno, więc korzystamy z basenów, tzn. ja i Karola, Jurek i Michał stwierdzają, że woda za zimna.
Przy drugim basenie oprócz kąpieli i zabawy korzystamy jeszcze z baru.
Dalsza droga idzie nam dość sprawnie. Noclegu szukamy długo, ale ponieważ to jest 15 sierpnia, tutaj także wolny od pracy, nikogo nie ma w domu. Gdy już tracimy nadzieję dostajemy pozwolenie na rozbicie namiotu za halą obok restauracji. Rzeka szumi głośno, ale my zmęczeni idziemy spać.
3. Dzień-
Przejechaliśmy 6 km i w St. Lorenzen wsiadamy do turystycznego pociągu, którym dojejeżdżamy do Tamsweg (35 km). Pociąg jest atrakcją dla dzieci, zwłaszcza dla najmłodszego Michała. W Tamsweg udajemy się na duże zakupy jedzeniowe.
Jedziemy dalej. Podczas przerwy na obiad dzieci karmią jabłkami kucyka, który mocno domaga się pieszczot. W St. Michael in Lungau trafiamy na ładnie położoną kolejkę linową, niestety jest trochę za późno na przejazd. Oprócz tego zabiera maksymalnie po 3 osoby.
Według planu mamy atakować przełęcz do Gmund, lecz ogromny ruch i spore wzniesienie powoduje, że rezygnujemy z tego pomysłu i zmieniamy plany. Szukamy noclegu, a kempingu brak. Jacyś ludzie pozwalają nam rozbić się na polu obok ich domu. Idziemy spać.