Menu główne:
Murradweg -
7. Dzień-
Od rana nie pada. Ruszamy w dalszą drogę. Tereny znane nam z przed kilku dni, ponieważ ten fragment powtarzamy, lecz w drugą stronę. Jedzie się bardzo dobrze, mimo chłodu. Po drodze mnóstwo małych wodospadów i sporo wzniesień do pokonania. Półmetek wyprawy świętujemy pizzą, frytkami i kurczakiem (oraz lampką wina już na polu namiotowym). Na koniec dnia lądujemy w miejscu, w którym we wtorek użądliła mnie pszczoła. Jako jedyni na "polu namiotowym" rozbijamy namiot. Okazuje się, że mogę nawet zrobić pranie w pralce. Zatem korzystam z okazji (zwłaszcza ręcznikom takie odświeżenie się przydało). Potem zmęczeni padamy spać. W nocy znowu zimno.
8. Dzień-
Rano zbieramy jeszcze wilgotne niestety pranie, pakujemy się i jedziemy na dworzec kolejowy, który jest tuż obok. Szybko zmieniamy trasę i tam pakujemy się do pociągu. Miły ochroniarz kolei doradza nam bilet, który razem z rowerami kosztuje 46 euro i można na nim jeździć po całej Austrii tego jednego dnia. Wsiadamy zatem i jedziemy do Graz (z przesiadką). Jeszcze w pociągu zagaduje do nas miły chłopak, który częstuje nas bananami. Pomaga nam wysiąść z pociągu i pokazuje, gdzie jest pyszne jedzenie kuchni tureckiej. Ashab okazuje się Afgańczykiem. Młodym chłopakiem, który w Graz ma praktyki z gotowania. Potem się rozstajemy i my jedziemy na zakupy. Oglądamy Graz i po pół dnia jedziemy dalej. Widoki nadal piękne, choć już nie tak spektakularne, jak w wyższych górach kilka dni wcześniej. Spotkana parka mówi nam gdzie jest kemping i w ten sposób trafiamy do szkoły jeździeckiej, gdzie znowu jako jedyni rozbijamy na polu namiot. Cudne konie obok, nie drogo i cicho (pomijając autostradę, która gdzieś w dali mocno hałasuje). Na noc ubieramy się ciepło i tym razem nikt nie marznie.
9. Dzień-
Jemy śniadanie. Karolina od rana wodzi oczami za końmi. Po śniadaniu ruszamy na szlak. Jeszcze w tej wiosce gdzie nocowaliśmy, przypadkiem odkrywamy fabrykę – muzeum. Całe pomieszczenia i teren zamieniony na muzeum z opisami i oryginalnymi starymi maszynami. Wiele maszyn w fabryce jest napędzanych wodą, przez młyn. Instalacje, maszyny, korytarze, system nawadniania – wszystko do oglądania. Wrażenie niesamowite, zwłaszcza umieszczone pod podłogą korytarze, na które z sufitu leje się woda. Jest niesamowicie, ciekawie i pusto. Jesteśmy tylko my.
W drodze niestety nie udaję się nam odwiedzić jaskini (zero oznakowania, przejechaliśmy za daleko), ani wodospadu (droga nie do przejścia z dziećmi). Dzień, zatem dość leniwy, ale ciekawy krajobrazowo. Po drodze spotykamy stadko danieli, które dosłownie jedzą dzieciakom z ręki. Kilometry uciekają nam z pod kół szybko. Nie wiemy kiedy i już jesteśmy w Bruck an der Mur. Ponieważ pora już późna, więc czas szukać noclegu. Znajdujemy mały kemping. Drogi, ale że nie chce się nam już dalej jechać to zostajemy. Na pocieszenie mamy plac zabaw oraz prysznice bez ograniczeń i blisko namiotu.