3-4 dzień
Wyprawy z dziećmi > Białowieża 2010
Wyprawa rowerowa Białowieża 2010
Dzień 3: Krynki -
Oczywiście naturalny budzik nie zawiódł. Od 6 na nogach. Śniadanko, pakujemy się i jedziemy do Kruszynian. Ledwo ruszyliśmy a już Kruszyniany. Bardzo nam się spodobał tamtejszy meczet i jego otoczenie. W sam raz dla rodziny z małym dzieckiem. Ławeczka ze stołem w ogrodzonym małym jakby parku. Karolinka oczywiście biegała i zaglądała gdzie się da. Nie spuszczaliśmy jej z oka. Obiadek i zwiedzanie meczetu. Najpierw Gosia, potem Jurek z Karolinką. W meczecie, o którym opowiada bardzo ciekawie przewodnik, znajdują się m.in. dywany, na których klękają muzułmanie. Ale dla Karolinki były doskonałym miejsce do… położenia się. Słuchacze byli ubawieni razem z przewodnikiem, który starał się skupić na tym co mówi. Znudzoną wyprowadziliśmy z meczetu i zaproponowaliśmy drzemkę. Zasnęła na karimacie tuż przy meczecie . Spała tak przez 1,5 godziny. A my ciągle z kimś rozmawialiśmy. Przyjeżdżający tu ludzie byli zaskoczeni obecnością dziecka na wyprawie rowerowej, a także tym że sobie smacznie śpi na świeżym powietrzu. Wiele osób gratulowało nam odwagi i zapału oraz zdrowej formy spędzania czasu z dzieckiem.
Po pobudce wpadliśmy do miejscowej knajpy, gdzie można było spróbować typowo tatarskich dań. Jak zwykle na córkę mogliśmy liczyć, na kolanach u taty zjadła tatarską zupę przypominającą żurek. Po żurku obserwacja koni i innych zwierząt w przy restauracyjnym wybiegu. W Kruszynianach spędziliśmy bardzo dużo czasu, prawie cały dzień. Mili spotkani ludzie (Renata i Irek), z którymi nawet zjedliśmy tatarski obiad spowodowali, że straciliśmy rachubę czasu. Wyjazd dalej.
Ku naszemu zmartwieniu skończył się asfalt i nadszedł deszcz. Schowaliśmy się w przydrożnym bloku w Łużanach. Po przejściu krótkiej ulewy pojechaliśmy szutrówką do miejscowości Wierobie. Pojawienie się asfaltu przyjeliśmy z ulgą. Niestety nie na długo, bo znowu się skończył w Wierobie.
Tam w spotkanym gospodarstwie agroturystycznym udało nam się załatwić miejsce na nocleg w namiocie. Ten jeden nocleg wypadł nieplanowo ze względu na moją pomyłkę w rezerwacjach. Dla Karolinki to nielada gratka, pierwszy raz widziała namiot. Nocleg z Karolcią w namiocie nie należał do udanych.
Po pobudce wpadliśmy do miejscowej knajpy, gdzie można było spróbować typowo tatarskich dań. Jak zwykle na córkę mogliśmy liczyć, na kolanach u taty zjadła tatarską zupę przypominającą żurek. Po żurku obserwacja koni i innych zwierząt w przy restauracyjnym wybiegu. W Kruszynianach spędziliśmy bardzo dużo czasu, prawie cały dzień. Mili spotkani ludzie (Renata i Irek), z którymi nawet zjedliśmy tatarski obiad spowodowali, że straciliśmy rachubę czasu. Wyjazd dalej.
Ku naszemu zmartwieniu skończył się asfalt i nadszedł deszcz. Schowaliśmy się w przydrożnym bloku w Łużanach. Po przejściu krótkiej ulewy pojechaliśmy szutrówką do miejscowości Wierobie. Pojawienie się asfaltu przyjeliśmy z ulgą. Niestety nie na długo, bo znowu się skończył w Wierobie.
Tam w spotkanym gospodarstwie agroturystycznym udało nam się załatwić miejsce na nocleg w namiocie. Ten jeden nocleg wypadł nieplanowo ze względu na moją pomyłkę w rezerwacjach. Dla Karolinki to nielada gratka, pierwszy raz widziała namiot. Nocleg z Karolcią w namiocie nie należał do udanych.
Dzień 4: Wierobie - Bachury ok. 26 km
Przed 6 nasz naturalny budzik już gada. Nieco się nie wyspaliśmy tym razem. Okazało się, że Karolinka nie bardzo nadaje się pod namiot. Kolejne doświadczenie. Rowery tak, ale nie namiot. Po śniadanku wyjazd. Nie byliśmy jednak dobrze nastawieni do drogi, którą widzieliśmy przed sobą. 13 km szutrówki z taką tarką, przy której wszystko drży. Jednak cierpliwość i częste przerwy spowodowały, że nie daliśmy się zniechęcić.
Mimo złej drogi, widoki były piękne, ruch samochodowy właściwie żaden i zrobiliśmy tu nasze ulubione zdjęcie. Tarka nie zniechęcała jednak naszej pasażerki do ucięcia sobie drzemki.
Niesamowite wrażenie zrobiły na nas drewniane wsie, brukowane ulice i charakterystyczne żurawie do studni. Inna epoka. Po drodze oczywiście było słychać za moimi plecami mu i hau oraz miau, gdyż zwierząt tu mnóstwo. Uczenie córki rżenia konia tymczasem skończyło się jej rozbawieniem.
Po 13 km pojawił się asfalt. Po prostu radość. Rowery wreszcie zaczęły jechać prawie same. Przerwa na obiad i pojechaliśmy do naszej kolejnej bazy noclegowej w Bachurach.
Właściciel przywitał nas z kucykiem którego właśnie wyprowadzał na łąkę. Córka była w wniebowzięta, ponieważ był jeszcze duży pies. O rany co to będzie. Nie wiedziała co najpierw pogłaskać, psa czy konia. Warunki noclegowe okazały się bardzo fajne - do dyspozycji kolejny domek i przytulne otoczenie. Mała biegała i zaglądała tu i tam. Istny mały żywioł.
U gospodarza postanawiliśmy zjeść domowej roboty obiad. Był pyszny. Po całym dniu kąpiel dziecka i do spania.
Mimo złej drogi, widoki były piękne, ruch samochodowy właściwie żaden i zrobiliśmy tu nasze ulubione zdjęcie. Tarka nie zniechęcała jednak naszej pasażerki do ucięcia sobie drzemki.
Niesamowite wrażenie zrobiły na nas drewniane wsie, brukowane ulice i charakterystyczne żurawie do studni. Inna epoka. Po drodze oczywiście było słychać za moimi plecami mu i hau oraz miau, gdyż zwierząt tu mnóstwo. Uczenie córki rżenia konia tymczasem skończyło się jej rozbawieniem.
Po 13 km pojawił się asfalt. Po prostu radość. Rowery wreszcie zaczęły jechać prawie same. Przerwa na obiad i pojechaliśmy do naszej kolejnej bazy noclegowej w Bachurach.
Właściciel przywitał nas z kucykiem którego właśnie wyprowadzał na łąkę. Córka była w wniebowzięta, ponieważ był jeszcze duży pies. O rany co to będzie. Nie wiedziała co najpierw pogłaskać, psa czy konia. Warunki noclegowe okazały się bardzo fajne -
U gospodarza postanawiliśmy zjeść domowej roboty obiad. Był pyszny. Po całym dniu kąpiel dziecka i do spania.