3-5 dzień
Inne wyprawy > Ukraina 2018
Ukraina - maj 2018.
Szlakiem zakarpackich „magazynów”.
Szlakiem zakarpackich „magazynów”.
Dzień 3. Wołosianki – Użgorod (90 km)
Zadowoleni ruszyliśmy dalej. Gdzieś po 2 godzinach jazdy, podziwiając piękne kwitnące drzewa dojechaliśmy do wioski, w której obudziły się nasze żołądki. W jednym ze sklepów, gdzie zapytaliśmy o możliwość zjedzenia czegoś ciepłego, dowiedzieliśmy się o możliwości zjedzenia czegoś na ciepło w pobliskim motelu. Ku naszemu zaskoczeniu Pani najpierw upewniła się telefonicznie. Motel był prawie pusty, ale schludny. Spotkaliśmy tam parę Polaków, którzy mieli tam bazę, a po okolicach jeździli rowerami. U Gospodyni zamówiliśmy niezły lunch: jajko sadzone z ziemniakami z cebulą i boczkiem, boczek, pierożki z mięskiem, herbatę, chleb. Pojedliśmy zdrowo. W trakcie konsumpcji przy bramie śmignęli mi dwaj rowerzyści, którzy jak kojarzyłem mogli nas dogonić gdyż jechali część naszej trasy z Medyki. I faktycznie to byli oni. Dołączyli do nas do stołu i również zamówili małe co nieco. Tym razem w czwórkę przez krótki czas będziemy razem. Podążyliśmy do Użgorodu razem. Upał nie odpuszczał. Po drodze schłodziliśmy nasze gorące ciała w zimnej rzece. Nie ominęło nas zimne piwo, ani zimny kwas, którego po drodze nie brakowało. Droga była szeroka, trochę nierówna, a pobocze na które trzeba było dość często zjechać ze względu na ułańską fantazję kierowców, było utwardzone. Użgorod zaskoczył nas wielkością, różnorodnością aut i jakością ulic. Koledzy zarezerwowali nocleg także dla nas przy kompleksie z basenami Arizona. Arizona była całkiem tania, na nas czterech wyszło 59 zł razem. Był prysznic i toaleta i czysty także pokój z piętrowymi łóżkami dla 5 osób. Nas było czterech, więc jedno było wolne. Po rozpakowaniu poszliśmy zwiedzać miasto. Było całkiem ładnie, schludnie, a ulice przy rzece tętniły życiem. Zeszło nam na zwiedzaniu i próbowaniu lokalnego wina aż do północy. Niespodzianka czekała na nas w pokoju. Jako piątego lokatora dopisano nam gościa do pokoju. Gość spał w najlepsze, a my staliśmy jak wryci. Ale nic otworzyliśmy wino i wypiwszyy zdrowie, poszliśmy spać.
Dzień 4. Użgorod – Svalyavka (62 km)
Rano musieliśmy się zdecydować czy jedziemy razem we czwórkę czy też osobno po dwie osoby. Każda z ekip miała nieco inne plany i inne moce w nogach. Doszliśmy do wniosku, że osobno. Nim jednak się rozdzieliliśmy zwiedziliśmy jeszcze raz rowerami miasto. Po pożegnaniu się z kolegami ruszyliśmy w stronę Perenczyna i tam odbiliśmy na Wołowiec. Po drodze nie obyło się bez chłodzenia ciał w rzece, zjedzeniu pół litrowych lodów, a także sporego obiadu. Po czymś takim nad jakąś rzeką zdrzemnęliśmy się, aby przeczekać największy upał. Zimny kwas w lokalach smakował wyśmienicie. Zajrzeliśmy chyba do każdego baru, który był po drodze.
Jedną z pań koszących właśnie trawę zapytałem o możliwości noclegu. Zadzwoniła do jednej osoby i powiedziała, że mamy poczekać. Po paru minutach przyjechał człowiek o ciemnej cerze na ledwo zipiącym rowerze. Uśmiechnięty i z energią poprowadził nas do domu, w którym mieszkał za zgodą tej zaczepionej przez nas pani. Okazało się, że to taki lokalny pomocnik wielu gospodarstw okolicznych. Doił krowy, sprzątał, rąbał drzewo, kosił itp. itd. Pokazał nam dom, pokój w którym śpi, a także ten w którym to my mielibyśmy spać. Szybko uporządkował bałagan, przyniósł krzesła, stół. Gadał cały czas jak nakręcony. Ale czuć było jego szczerość i życzliwość. Przyniósł dwa wiadra wody ze studni do mycia, dał miednicę i zaproponował poranną kawę. Przegadaliśmy wieczór i poszliśmy spać.
Dzień 5. Svalyavka – Wołowiec – (pociąg) – Sławsk (61 km)
Rano obudził nas „gospodarz”, a w ręku trzymał kawę. No cóż wstaliśmy, bo znaczący to był gest z jego strony, poza tym wybierał się też do swoich zajęć i czekał aż my wyjedziemy. Do śniadania przyniósł nam też miód, który dał mi w prezencie, przywiozłem go do Polski, mimo niewygodnego szklanego słoika. Pyszny. Ruszyliśmy wzbudzając ogromne zainteresowaniu miejscowych dzieciaków czekających na autobus do szkoły. Droga była kręta i dziurawa, ale urozmaicona pejzażowo. Nad nami zaczęły się zbierać chmury, duchota była taka typowa przed burzą. Wpadliśmy na dworzec zobaczyć z ciekawości jak ewentualnie kursują pociągi do Sławska. Chcieliśmy też zaoszczędzić nieco czasu, bo mieliśmy obawy czy faktycznie wrócimy zgodnie z założeniami do domu. A czas był niestety ograniczony. W tym też momencie na peron przy nas wjechał pociąg pośpieszny. Drzwi otworzyły dwie panie konduktorki. Jedną z nich zapytaliśmy czy jedzie do Sławska. Odpowiedziała że tak, jeśli chcemy jechać to szybko mamy wrzucać rowery do środka. Czym prędzej wrzuciliśmy do korytarza rowery z bagażami (oczywiści wagon z pionowym wejściem jak to na Ukrainie). Pani otworzyła nam przedział i zapytała czy chcemy herbatę. Oczy mi na wierzch wychodziły, jaka była kultura, jak czysto i jeszcze do tego propozycja herbaty. A my bez biletu. Powiedziała na bilet „a ile tam dacie” i życzyła miłej jazdy. Do Sławska dotarliśmy dość szybko. Niestety burza jednak nas goniła. Po szybkich zakupach wyjechaliśmy z miasta, aby gdzieś znaleźć nocleg. Zauważyłem stary wydawałoby się nieczynny ośrodek wypoczynkowy. Tam się rozbiliśmy i bardzo się zdziwiliśmy, gdy się okazało, że pilnujący tam stróż powiedział, że to działający ośrodek dla młodzieży. Stróż był też zaskoczony naszą obecnością. Za chwilę zaczęło lać.