9-11 dzień
Wyprawy z dziećmi > Dania 2021
Dania - Legoland - lipiec 2021
Dzień 9: Ho-Tjareborg - 49 km
Wyspani ruszyliśmy dalej wzdłuż Morza Północnego. Droga było tego dnia urozmaicona, lekkie pagórki i nie tylko asfalt. Po drodze mijaliśmy ciekawe miejsce w postaci parku Myrthuegard, gdzie na dużej przestrzeni pasą się zwierzęta , a między pastwiskami były ścieżki po których można było spacerując lub jadąc rowerem pogłaskać długowłose krowy. Pejzaż był bardzo specyficzny, przypominał jakby stepy, zarośnięte wydmy. W tle cały czas towarzyszyło nam Morze Północne.
W miejscowości Hjerting zrobiliśmy dłuższą przerwę na obiad i plażowanie. Ponownie cisza i pustka. Tylko my. Gdzieś w oddali kilka osób, a jedynymi osobami m.in. podziwiającymi kraby byliśmy my. Bardzo dobrze nam tam było. Gdy już nasyciliśmy się ciszą, spokojem i jedzeniem pojechaliśmy dalej. W Esbjerg złapała nas silna ulewa, którą sporo czasu przeczekaliśmy na przystanku autobusowym. Jechaliśmy w stronę kolejnego noclegu z bazy „Shelter”, gdzie miał być też prysznic. Bardzo mnie to zastanawiało jak to rozwiązali Duńczycy, że oferują darmowy prysznic w lesie. Jak podjechaliśmy do miejsca, to najpierw były wątpliwości czy dobrze. Stał tam okazały stary dom, a na małym słupku zaznaczony był symbol namiotu. Za chwilę wyszła uśmiechnięta pani i wszystko nam wyjaśniła. Nie było to miejsce darmowe, ale też nie drogie, za 30 koron duńskich od osoby (18 zł) mieliśmy do dyspozycji wiatę, miejsce pod namiot, kuchnię i łazienkę. Było bardzo klimatycznie, przy starym czerwonawym domu.
Dzień 10: Tjareborg – Ribe - okolice Tonder - 42 km
Ten dzień nie był pogodowo dobry. Niestety od tego dnia deszcz psuł nam przyjemność jazdy i zaważył na kolejnym punkcie programu. Oprócz miasta Ribe była jeszcze wyspa Rono, której nasza ewentualna obecność stała pod znakiem zapytania z racji pogody. Ledwo ruszyliśmy silny deszcz przeczekaliśmy pod tarpem. Nie było gdzie się schować. Jechaliśmy nudną drogą wzdłuż wału oddzielającego lokalną dróżkę i pastwiska od morza. W którymś momencie przed Ribe zmoczyła nas zupełnie silna burza z ulewą. Przy kanale „Kammersusen Ribe” znaleźliśmy toaletę, która pozwoliła nam przeczekać największą ulewę i nawet nieco się wysuszyć. Do Ribe ruszyliśmy nieco mokrzy, ale świecące słońce, które na szczęście pojawiło się w Ribe, trochę nas wysuszyło i nastroiło optymistyczniej. Stare miasto Ribe było warte zobaczenia. Po zwiedzeniu i obiedzie okazało się, że niestety pogoda nie będzie naszym sprzymierzeńcem w rezultacie czego w Ribe ostatecznie decydujemy się zrezygnować z wyspy Rono, której urok byłby tylko w słońcu. Z Ribe podjeżdżamy też kawałek pociągiem dzięki czemu nie zmoknięci docieramy bliżej granicy niemieckiej.
W okolicach miasta Tonder znaleźliśmy kolejne tym razem najmniej ciekawe miejsce do spania z bazy „Shelter”. W środku lasku na jakiejś polanie była wiata i miejsce na ognisko. Deszcz i burze krążyły wokół bazy przez całą noc.
Dzień 11: okolice Tonder – Flensburg - 49 km
Szczęśliwie rano nie padało, więc udało się w wiacie na spokojnie zjeść śniadanie. Namiot, który chciałem wysuszyć niestety nie miał szczęścia bo przyszła nagle ulewa i go elegancko zmoczyła, więc zapakowany został mokry. Droga do Flensburga była w sumie nudna i nic nie oferująca. Były to typowo tereny rolnicze, a budynki nie były już takie ładne i specyficznie skandynawskie. Przejście graniczne duńsko-niemieckie było malutkie i można było je przegapić, gdyby nie fakt, że stał rozwalony budynek strażniczy oraz słup z kamerami. Pogoda zmienna, deszcz jeszcze raz nas złapał, abyśmy nie zapomnieli o urokach pogody w Danii. Wspomnę, że nawet jak było Słońce, to wszystkie maty i śpiwory były lekko wilgotne, a więc zapach w namiocie zaczynał być specyficzny.
Tego dnia szybko dotarliśmy do auta. Na miejscu zostaliśmy ugoszczeni przez polską rodzinę, która nie tylko zgodziła się na zostawienie auta u siebie, ale także na nocleg i zostaliśmy ugoszczeni jakbyśmy byli ich rodziną.
Podsumowanie:
Zrobiliśmy łącznie całkiem sporo kilometrów po terenach wietrznych, wilgotnych i niekoniecznie płaskich. Byliśmy pod wrażeniem darmowej bazy noclegów, porządku, ciszy i spokoju. Ja znalazłem tam czego szukałem i potrzebowałem – ciszę. Wielkim osiągnięciem wg mnie była jazda mojego 7-letniego syna Michała. Zupełnie samodzielnie pierwsza wyprawa bez holu i bardzo często po 50 km robił bez problemu. Po wyprawie został mi mały niedosyt, mam ochotę tam wrócić, ale także zachęca mnie do obejrzenia innych miejsc Skandynawii. Została mi też lekka zazdrość, o darmową bazę noclegową, porządek na nich panujący oraz o tą ciszę.