6-8 dzień - Wyprawy rowerowe

Wyprawy rowerowe
Title
Przejdź do treści
Inne wyprawy > Ukraina 2018


Ukraina - maj 2018.
Szlakiem zakarpackich „magazynów”.



Dzień 6. Sławsk Zakopce (60 km)

Wstaliśmy rano, a dookoła była mgła i przyjemny poranny chłód. Tego ostatniego niestety długo nie czuliśmy. Jak tylko słońce przygrzało, mgła zniknęła, a wraz z nią przyjemne uczucie chłodu. Zaczęła się znowu temperatura, nie dająca chwili wytchnienia. Doskwierało to zwłaszcza wtedy, kiedy jechało się drogą gdzie nie było cienia. Po drodze mijaliśmy wioski, jedna wchodziła w drugą. Nie wiadomo było gdzie się kończy jedna, a zaczyna druga. Mijaliśmy też szkoły, gdzie w przerwie wybiegały dzieci do sklepu po słodycze. Niczym się to nie różniło od tego co dzieje się w szkole na przerwach u nas. Różnica była tylko w wyglądzie otoczenia oraz w ubiorze dzieci. Upał zrobił swoje, kilometry się przesuwały powoli, aż w końcu odezwały się nasze brzuchy domagające się konkretnego jedzenia. Lecz w tych okolicach nie było to proste. Sklepy były pełne słodyczy, alkoholu, kwasu, ale nie mięsa, na które mieliśmy ochotę. Zatrzymałem się akurat przy jednym ze sklepów, który nawet nie wiedziałem że jest sklepem, bo nie miał szyldu ani napisu. Wyszła z domu jakaś pani i otworzyła mi pomieszczenie sklepowe. Zapytałem o kiełbasę, ale jej nie było. Nie było czegokolwiek co by mnie w tym momencie ucieszyło, oprócz zimnego piwa i kwasu. Zacząłem wypytywać o możliwość zrobienia obiadu na ciepło, bo jesteśmy głodni a w okolicy nic nie ma do jedzenia na ciepło. Gospodyni potwierdziła że faktycznie tu  nic nie ma, ale ona może nam zrobić w domu jedzenie. Poczekaliśmy ze 20 minut sącząc piwo. Pani przyniosła nam na tacy dwudaniowy obiad: barszcz ukraiński z żeberkiem, kaszę z mięsem w panierce, surówkę i chleb, sztućce owinęła serwetką. Szczęka nam opadła. Nie spodziewaliśmy się tak podanego obiadu. W końcu to nie restauracja. Zjedliśmy z apetytem. Było tłusto i smacznie. Dopadła nas poobiednia senność. Trasa przed nami była jeszcze dość pokręcona, ale bardzo malownicza i z niespodzianką. W pewnym momencie trzeba było przejechać, a właściwie przejść przez górę by po drugiej strony zbocza była dalsza część oczekiwanej nas drogi. Spacer trochę trwał, chwilę też potrzebowaliśmy, aby zlokalizować prawidłową drogę, bo te się rozchodziły w różnych kierunkach. Po przejściu i ostrym zjeździe podeszliśmy do sklepu na zimne piwo. Dalej droga zrobiła się  jeszcze ciekawsza. Aż wzbudziła moją wątpliwość i zapytałem miejscowego czy faktycznie prowadzi do wioski Zakopce. Ponieważ było wszystko dobrze, to pojechaliśmy. Dojechaliśmy do rzeki, widząc, że po jej drugiej stronie jest dalsza część drogi. Głęboka rzeka nie była, ale śliskie kamienie nie pozwalały przejazd rowerem. Musieliśmy je przeprowadzić. W tej temperaturze to całkiem przyjemna była taka niespodzianka drogowa. Podjechaliśmy dalej. A to kolejne przejście przez nieco większy i mocniejszy prąd rzeczny. Umyliśmy rowery, umyliśmy stopy, mogliśmy jechać dalej. Już właściwie dotarliśmy do wioski Zakopce. We wiosce spróbowaliśmy zapytać kogoś o możliwość spania albo w namiocie albo też w pokoju. Za drugim podejściem się udało. Starsi państwo dali nam do dyspozycji pokój oraz nakarmili. Zaproponowali nawet wódeczkę. Łazienki jako takiej nie było, a toaleta straszyła swoim wyglądem. No ale na takim poziomie żyją ludzie na wsi ukraińskiej.


Dzień 7. Zakopce Chyrów (85 km)

Na śniadanie gospodyni przyniosła nam jeszcze jedzenie. Bardzo dbała abyśmy nie wyjechali głodni. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni. Pogoda dalej była super, tzn. słonecznie i za gorąco. Dalsza trasa była pełna kurzu od mijanych aut. Byliśmy przepoceni i zakurzeni. Ponownie wpadaliśmy do barów na zimny kwas i lody. Nie obyło się też bez obiadu w knajpie, a także bez kąpieli w rzece. Mieliśmy świadomość kończącej się przygody, gdyż zmierzaliśmy w stronę Chyrowej, niedaleko już Polski. Ale zarówno pogoda jak i drogi nie pozwalały nam zbyt łatwo i szybko jechać. Wiatr w twarz, palące słońce i ciągłe podjazdy i zjazdy odczuliśmy. Tuż przed Chyrową znaleźliśmy bardzo fajną miejscówkę pod namiot nad rzeką. Bardzo ładne miejsce do kąpieli i rozbicia namiotu na kamieniach prawie bez możliwości wbicia szpilki.


Dzień  8. Chyrów Ustrzyki Dolne (30 km)

Po bardzo przyjemnym noclegu podjechaliśmy do centrum miasta Chyrowa. Zrobiliśmy ostatnie zakupy, wypiliśmy zimny kwas i wzięliśmy go trochę do Polski. I ponownie zawitaliśmy na granicy ukraińsko-polskiej nie wiedząc czy przejedziemy. Ale strażnik ukraiński tylko zadzwonił i powiedział że jesteśmy przypisani do auta które stoi przed nami. Prowadząca auto Ukrainka była w temacie przekraczania granicy, bo jak tylko doszliśmy do kontroli sama wzięła nasze paszporty i załatwiła formalności. My tylko pokazywaliśmy swoje twarze do okienka i tyle. Po stronie polskiej powtórka z absurdów. Strażnik graniczny (bardzo sympatyczny) sprawdził nasze paszporty pytając po co tu stoimy w kolejce (kiedy już kolejkę zaliczyliśmy) i mamy jechać. Podczas gdy, celniczka w okienku obok kazała nam się trzymać auta Ukrainki i jeszcze raz przejrzała paszporty. Była nawet miła. Zapytała czy niczego nie przewozimy i puściła nas do kraju. Zajęło nam to gdzieś 1,5 godziny.
I koniec Ukraińskiej przygody. Dojechaliśmy do Ustrzyk Dolnych, gdzie czekało auta i nim wróciliśmy do domu.




Podsumowanie:

Pętla razem miała dokładnie 499 km. Męczący był zwłaszcza upał, a także drogi, bo popędzić się nie dało. Ale chcieliśmy się powłóczyć i to robiliśmy. Ta mała wyprawa była dla mnie bardzo ważna. Ja byłem pierwszy raz na Ukrainie, a kolega z którym jechałem czwarty. Dla mnie było to więc ciekawe doświadczenie. Zaskoczyła mnie negatywnie niska higiena, stan toalet i totalnie bezmyślne wyprzedzanie rowerzystów przez kierowców nawet w sytuacji gdy z przeciwka  jechał inny pojazd. Pozytywnie natomiast otwartość ludzi, dzikość przyrody, która nas otaczała, niskie ceny i dobre jedzenie. Bardzo mile wspominam zimny kwas chlebowy i lemoniadę „z kija” w wioskowych barach lub sklepach. Czemu tak u nas nie ma? Co do jakości dróg to byłem na to przygotowany i byłem zadowolony. Choć samochodem własnym po takich wioskach wolałbym się nie zapuszczać, rowerem to jakaś atrakcja.
Z perspektywy kierowcy auta, to jakość dróg bocznych tragiczna. Ten wyjazd potraktowałem jako spróbowanie i posmakowanie nieco takiej Ukrainy. I to się udało.



Wróć do spisu treści