Opis i zdjęcia - Wyprawy rowerowe

Wyprawy rowerowe
Title
Przejdź do treści

Opis i zdjęcia

Inne wyprawy > Podlasie 2021

Podlasie 2021

Mając jeszcze zaplanowany tydzień  urlopu postanowiłem wybrać się gdzieś bez rodziny. Plany zmieniały się jak w kalejdoskopie, tak że właściwie póki nie kupiłem biletu na pociąg, nie byłem pewny czy faktycznie gdzieś pojadę. Tym bardziej, że nie przepadam za dłuższą jazdą w samotności, więc jeszcze musiałem znaleźć jakiś tolerujących mnie ludzi, aby przyjęli mnie do towarzystwa. W końcu wyjechałem na tzw. Podlasie.
Ruszyłem spod dworca PKP Giżycko dokąd dojechałem w bardzo miłej atmosferze z racji spotykanych rowerzystek i rowerzystów. Cała droga w pociągu minęła mi „jak z bata”. Umówiony byłem na dołączenie do grupy Moniki, która już była nad jeziorem Hańcza. Wystartowałem o godzinie 14-tej i postanowiłem spróbować dotrzeć tego samego dnia nad to jezioro. Nawigacja prowadziła mnie rewelacyjnymi „zadupiami”, na których zabrakło mi przełożeń albo sił w nogach, z racji też błota. Na brak atrakcji nie narzekałem, rodzaj nawierzchni miałem zróżnicowany. Chwile nawet szedłem. Tego dnia żałowałem, że nie miałem szerszych opon, ale to był jedyny dzień, kolejne dni węższe „gravelowe” opony starczały w zupełności. Przed godziną 20 – tą, po przejechaniu 105 km, dotarłem do grupy 3 rowerzystów.
Następnego dnia z racji, że dzień wcześniej dałem sobie nieco w kość postanowiłem samemu pojechać do wiaduktów Stańczyki, robiąc ledwie 30 km. Dzień na wypoczynek mi się przydał, a przy okazji posiedziałem w wodzie nad Hańczą. Reszta grupy pojechała do Trójstyku granic. Kolejne dni już jadąc razem pojechaliśmy w stronę Wigierskiego Parku Narodowego. Droga była na przemian szutrowa i asfaltowa. Trasa biegła przez Suwałki, Augustów oraz Biebrzański Park Narodowy. Z fajną grupą trasa mijała szybko, a wieczory jeszcze szybciej. Niektóre miejsca znałem z poprzednich wyjazdów, ale w końcu dotarłem do nieznanego mi Biebrzańskiego Parku Narodowego, Twierdzy Osowiec oraz Tykocina. Nie brakowało atrakcji w postaci ogniska, a także smakowania lokalnych „jagodzianek” czy też kwasu chlebowego zza wschodniej granicy. Poza tym jadłem najlepszą zupę żurek zrobioną osobiście na kempingu przez Monikę. Udało mi się też zobaczyć dwa razy łosia!
Po 470 km i 7 dniach jazdy niestety wypad się skończył. Intensywnie spędzanie czasu w fajnym towarzystwie bardzo mi służyło, niestety tydzień minął za szybko...

Bardzo dziękuję Monice i reszcie ekipy za przygarnięcie mnie na tydzień i świetnie spędzony czas.




Wróć do spisu treści