7-9 dzień
Wyprawy z dziećmi > Dolinami Austrii 2018
Dolinami Austrii - sierpień 2018
Dzień 7: Mitterstill – Taxenbach - 46 km
Bardzo późno wyjechaliśmy z kempingu. Pochmurna pogoda była i jakoś dziwnie nam się tego dnia jechało. Jakbyśmy wszyscy mieli zaciągnięte hamulce. Zero energii. Wlekliśmy się więc, w końcu nic nas nie goniło i patrzyliśmy na „zadymione” Alpy. Droga była malownicza, wiła się rzeka, która zachęcała do zejścia, ale było na tyle chłodno, że nikt z nas nie próbował do niej wchodzić. Ku naszemu zaskoczeniu, nie było kempingów. Rejon jakiś bardziej dziki. Droga się wiła nie tylko po drogach dla rowerów, ale także nieraz razem z autami. Mijane miasteczka były puste, jakby bez mieszkańców. Już było późne popołudnie. Pojawił się znak kempingu 4 km w górę. Jak zaczęliśmy iść, to po pierwszym kilometrze byłem mokry jakbym z wanny wyszedł. Karolina podjeżdżała, a ja z Michałem szedłem, żona także. Spojrzałem na górę, szczyt był gdzieś w chmurach. Traktorkiem zjeżdżał właśnie rolnik. Zaczepiliśmy go. Od słowa do słowa, tłumaczeniu co i jak i gdzie, zaproponował nam kawałek placu koło swojego domu. Uprzedził, że nie ma tam prysznica, ale było gdzie spać. Byliśmy zadowoleni, że nie musimy iść dalej. A widoki z tego jego placu były przepiękne. Był tam dom, w którym kiedyś mieszkali rodzice rolnika, mieliśmy dostęp do wody i toalety. Była huśtawka i trampolina z czego ochoczo skorzystały nasze dzieci. Ja rozkładałem namiot i patrzyłem na te góry, których mi tak brakuje w moich nizinnych stronach, choćbym miał jakieś niewielkie. Dzieci szalały, spokojnie robiłem kolację i razem z Gosią cieszyliśmy się nie tylko miejscem, lecz także tym, że z córką wszystko dobrze. Bez marudzenia, bez jazdy na siłę, a nawet z humorem zrobiła tego dnia zacny dystans.
Dzień 8: Taxenbach – Saint Johan in Pozgal - 26 km
Po pożegnaniu się z właścicielem ruszyliśmy w dół na zwiedzanie kolejnego zaplanowanego miejsca. Naszym celem był wąwóz rzeczny Kitzlochklamm. Podjechaliśmy kawałek rowerami i dalej poszliśmy pieszo. Trochę wspinania, ale droga była dobrze przygotowana także pod dzieci. Schody i barierki umożliwiają w miarę bezpieczne zwiedzanie tego malowniczego miejsca. Sprawnie, a na końcu zmęczeni zwiedziliśmy to miejsce. Całe szczęście byliśmy tam z samego rana, bo w drodze powrotnej widzieliśmy już oczekujące tłumy chętnych. Dalsza droga była spokojna. Podziwialiśmy dalej otaczające nas góry. Nie odmówiliśmy sobie skorzystania z basenu na świeżym powietrzu. Ja leżałem sobie w basenie dla dzieci gdzie obok szalał syn i patrzyłem na góry. A Gosia i Karolina pływały w głębokim basenie. Marzyłem o tym. O tym, aby leżeć w dobrą słoneczną pogodę w basenie i patrzeć na góry. I tak miałem. Nie miałem tylko w ręku piwa albo ulubionego jogurtu i zupełnego spokoju, bo syn oczywiście w dosadny sposób przypominał mi o swojej obecności np. oblewając mnie wodą. Czas mijał, nam było dobrze, ale gdzieś trzeba było spać. Nie daleko był kemping, więc skorzystaliśmy. Był bardzo fajny, bo dla dzieci były na przykład gokarty, trampolina, huśtawki itp. więc mimo rowerowania jeszcze nawet Karolina pedałowała gokartem. Woziła brata albo się z nim ścigała. Małżonka znalazła za to miejsce i urządzenia, gdzie postanowiła wyprać nasze brudne ciuchy.
Dzień 9: Saint Johan in Pozgau- Golling - 40 km
Kolejny dzień, który minął nam na podziwianiu pięknych widoków. Ale skorzystaliśmy też z uroków górskich rzek. Oprócz moczenia się w nich, choć temperatura spadła i nie było już dawno upałów, budowaliśmy z kamieni wieże, szukaliśmy niezwykłych kamieni, a także robiliśmy popularne „kaczki”. Dolina, w której jechaliśmy robiła się coraz węższa, nie było już drogi rowerowej, tylko jechaliśmy jakąś boczną asfaltową drogą, gdzie obok była tylko rzeka i linia kolejowa. Niejako przy okazji zaliczyliśmy jakąś kolejną małą przełęcz, która niespodziewanie przed nami wyrosła. Zużyliśmy tego dnia całe zapasy wody, które mieliśmy. Nie było żadnego miejsca, aby ją uzupełnić, co było dla nas dużym zaskoczeniem. Wcześniej były albo sklepy, albo źródła wody pitnej. Tego dnia, była jakby pustynia, ani miasteczek, ani sklepów. Dobrze, że mieliśmy zapasy i to spore. Dotarliśmy do Golling, gdzie zostaliśmy na kempingu. Podobnie jak wcześniej bywało, wieczorem przyszły chmury i zaczęła się alpejska burza.